Sandomierz, 9 czerwca 1897 roku. W katedrze trwa uroczystość Świętych Męczenników Sandomierskich. 28-letni ksiądz Antoni Rewera wygłasza kazanie: „Łaska męczeństwa nie każdemu jest dana, ten tylko ponosi męczeństwo na ciele i duszy, komu Zbawiciel takowe ofiaruje”. Czy przewidywał wtedy własną męczeńską śmierć…?
Z powojennych wspomnień przebywającego wówczas w Ameryce ks. Edmunda Zawiszy, kapłana diecezji sandomierskiej:
– Otrzymałem list od jednego z księży wyzwolonych z obozu śmierci w Dachau. Pisał o znajomym dla mnie księdzu prałacie z Sandomierza, z Polski, Antonim Rewerze, proboszczu katedry sandomierskiej. Był drugim Janem Vianneyem, w konfesjonale przesiadywał po dziesięć i więcej godzin dziennie. Ludzie zjeżdżali się do spowiedzi z całej diecezji i z Małopolski. Wszystko oddawał ubogim, których nawiedzał. W roku 1942, w marcu, aresztowany przez Niemców i wywieziony do obozu w Dachau. 1 października był zamordowany, a po śmierci stał się cud z jego ciałem. Ciała wszystkich palili w piecach. Ogień zaś nie chciał się tknąć ciała śp. ks. Rewery. Trzy razy z rzędu pchali ciało do pieca i nie chciało się palić. I nie spaliło się. Musieli pochować go w ziemi. (…). Znałem dobrze proboszcza Rewerę. Wszyscy znajomi już za życia uważali go za świętego.
Nie rozumiał kłamstwa
Ale od początku. W środku zimy, 6 stycznia 1869 roku w Samborcu na świat przychodzi Antoni, najstarszy syn Rozalii i Wawrzyńca Rewerów.
– Był pierwszym dzieckiem z trojga rodzeństwa… – zaczyna swoje świadectwo Maria Staśkiewicz, siostrzenica ks. Antoniego. Gdy pisze te słowa, ma już 80 lat, a w Sandomierzu trwają starania o włączenie jej stryja w poczet błogosławionych Kościoła Katolickiego. Wspomina, że jako uczennica szkoły podstawowej często bywała u wuja. Czytała mu prasę codzienną, ponieważ niedowidział druku. Sporo rozmawiali. Wczytuję się w odręcznie nakreślone przez nią zdania:
– Mówił mi, że od siódmego roku życia jego usta nie skłamały. Przez to dużo w życiu wycierpiał, znosił upokorzenia. Żyrował pożyczki ludziom, za które musiał sam weksle spłacać, bo dłużnicy byli niewypłacalni. To wszystko wiem z ust wuja Antoniego…
Antoni miał młodszego brata i siostrę. Rodzice starali się, by każde z nich otrzymało jakieś wykształcenie, ale nauka była wówczas płatna i rodziców nie było stać na studia dla całej trójki. W związku z tym jego brat otrzymał wyksztalcenie średnie, a siostra (mama p. Marii) – podstawowe. Antoni na studiach żył bardzo biednie, uczył się przy lampie naftowej, ale o naftę było trudno. Dlatego lekcje odrabiał często przy lampie ulicznej i popsuł sobie wzrok, nosił więc okulary z podwójnymi szkłami. W średniej szkole we wszystkich przedmiotach „był uczniem pierwszym, toteż po złożeniu matury Dyrekcja wysłała go na wyższe uczelnie do Petersburga” – pisze pani Maria. – By się utrzymać, udzielał korepetycji „synom możnych panów”.
W Petersburgu zdobył tytuł magistra teologii i w lipcu 1893 roku otrzymał święcenia kapłańskie.
Wyjątkowy spowiednik, pokorny człowiek
Początkowo pracował jako profesor, wychowawca i wicedyrektor w Wyższym Seminarium Duchownym w Sandomierzu. W 1907 roku został wikariuszem aktualnym parafii katedralnej, choć nadal był związany z seminarium:
– Był mianowanym spowiednikiem alumnów – wspominał ks. bp Piotr Gołębiowski, biskup pomocniczy, a później administrator apostolski diecezji sandomierskiej. – Przychodził co tydzień. Miał wyznaczony konfesjonał i zawsze penitenci już czekali. Spowiadał dość długo i w seminarium duchownym, i w katedrze. Każdemu penitentowi poświęcał dużo czasu. Widać było, że nic go wtedy nie obchodziło. Nic. Nieważne było, ile osób czeka – liczył się tylko ten jeden spowiadający się. Długie godziny spędzał Ksiądz Prałat w konfesjonale. Zwłaszcza w okresie wielkanocnym, Wielkiego Postu, spowiadał w nocnych godzinach, a niekiedy i do rana. Zyskał sobie wielkie zaufanie. Ludzie ściągali z dala, żeby się u niego wyspowiadać, a szczególnie pragnęli, żeby chociaż raz wyspowiadać się spowiedzią generalną, z całego życia, przed Księdzem Prałatem. Nieraz potem spotkać można było powiedzenie, że: „sumienie mam uregulowane na spowiedzi u ks. Antoniego Rewery” – opisywał biskup.
W podobnym tonie w swoim świadectwie, spisanym odręcznie w 1988 roku wypowiadała się mieszkanka Sandomierza Helena Domagała:
– Znałam ks. Antoniego Rewerę jako dziewczyna 16-17-letnia, gdy przyjechałam do internatu z Czernikowa koło Opatowa. Pamiętam go jako gorliwego spowiednika, sama się u niego raz spowiadałam. Przyjeżdżali ludzie z daleka i On ich spowiadał – opisywała.
Biskup Gołębiowski wspomina, że po powrocie z Rzymu, w 1928 roku otrzymał od ówczesnego biskupa sandomierskiego Mariana Ryxa nominację na wikariusza parafii katedralnej w Sandomierzu:
– Wtedy miałem możność poznać bliżej Księdza Prałata, jako jego wikariusz. Odznaczał się wielką prostotą, był bardzo prostolinijny, do tego stopnia, że nie rozumiał człowieka, który kłamie, zwłaszcza, gdy chodziło o alumna Seminarium Duchownego. W ogóle taka dyplomacja – jak się to nazywa – ukrywanie swoich myśli nieraz, to było zupełnie obce Ks. Prałatowi. Kiedy przechodził ulicą, nie czekał aż mu się ktoś ukłoni, chociaż cieszył się szacunkiem, ale sam pierwszy pozdrawiał, tym naszym pozdrowieniem chrześcijańskim: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus…
Te słowa znajdują potwierdzenie w kolejnym świadectwie, zachowanym w archiwum Zgromadzenia Córek Świętego Franciszka Serafickiego w Sandomierzu. Autorem jest ks. Edmund Idzikowski, który wspomina, że często widywał ks. Antoniego Rewerę w latach 1933-36 w Sandomierzu, gdy uczył się w gimnazjum męskim Kurii Diecezjalnej (Niższe Seminarium Duchowne):
– Idąc ulicą, był skupiony, z poruszanych warg płynęły słowa: „Zdrowaś Maryjo” z różańca. Uśmiechał się do nas, uczniów, gdy wymijaliśmy się na ulicy, zawsze powiedział coś miłego. W chodzie był dostojny. Robił wrażenie człowieka dobrego, czułego na czyjeś niedole, mądrego, dobrego spowiednika. Już wtedy miał opinię księdza modlącego się, rozważającego nad dobrem zbawienia, troszczył się o swoich petentów szczególnie duchowo.
Piękne kazania i ascetyczne życie
Ksiądz biskup Piotr Gołębiowski dodaje, że ks. Rewera był bardzo wyrozumiały dla innych, ale dla siebie był surowy. Prowadził życie ascetyczne i podejmował wiele wyrzeczeń. Przykład znajduję we wspomnianym już świadectwie Heleny Domagały:
– Z tego czasu pamiętam taki szczegół: moja koleżanka Czajka Maria (dziś już nieżyjąca), poszła z koleżanką do ks. Rewery na polecenie nauczycielki w jakiejś sprawie. Dochodząc do plebanii, zobaczyły przez okno biczującego się księdza grubym powrozem i przerażone uciekły.
Biskup Gołębiowski wspomina, że ks. Antoni Rewera odznaczał się wybitną, niepospolitą gorliwością duszpasterską. Był też niezłym śpiewakiem i bardzo dobrym kaznodzieją. Jako jeden z niewielu znał i genialnie potrafił wykorzystać naturalną akustykę świątyni katedralnej, by jego głos był dobrze słyszany przez wszystkich wiernych:
– Do kazań był starannie przygotowany. Widziałem – miał swoje rękopisy, niekiedy jeszcze chodził po zakrystii w katedrze, jeszcze z tego rękopisu przypominał sobie myśli, które potem miał przekazać.
W 1934 roku ks. Antoni Rewera został proboszczem w parafii św. Józefa w Sandomierzu. Jednak już znacznie wcześniej, bo w 1928 roku zbudował zalążek obecnego Zgromadzenia Córek Świętego Franciszka Serafickiego. Widział potrzebę zorganizowania wspólnoty dla panien, które nie wyszły za mąż i pozostają przy swoich rodzinach, gdzie często nie mają należnego poszanowania i „dostatecznego spokoju”. Była to wówczas nowatorska myśl. Ks. Rewera zdobył dom i utworzył wspólnotę dla takich kobiet.
– Ksiądz Prałat bardzo dużo czasu poświęcał tej sprawie, dużo swego wysiłku – dodaje biskup. Dziś zgromadzenie liczy 65 sióstr. Pracują one w jedenastu parafiach, w diecezjach sandomierskiej, radomskiej, warszawskiej, przemyskiej, lubelskiej, bytomskiej i częstochowskiej.
Wojna i modlitwy „za naszą umęczoną Ojczyznę”
Nadszedł rok 1939. Wybuchła wojna. Dorosła już wówczas siostrzenica księdza Rewery, Maria Staśkiewicz z dwiema córkami uciekła z Gdyni do Sandomierza:
– Wuj Prałat dodawał mi otuchy, bym przetrwała i wychowała dzieci, bo męża (inżyniera budowy łodzi podwodnych) zabrali do obozu do Stutthof. W kościele św. Józefa po każdym nabożeństwie czy kazaniu mówił: a teraz pomodlimy się za naszą umęczoną Ojczyznę. Lud śpiewał: Boże coś Polskę…racz nam zwrócić Panie – czytam w rękopisie pani Marii.
Z kronik siostry zakonnej, która pełniła rolę pierwszej sekretarki generalnej Zgromadzenia Córek Świętego Franciszka Serafickiego wynika, że dzień przed aresztowaniem ksiądz Antoni Rewera spędził u sióstr znacznie więcej czasu niż zwykle. – Jakby coś przeczuwał – opowiada s. Klara Radczak, przez dwanaście lat przełożona generalna Zgromadzenia, a także notariusz w procesie beatyfikacyjnym ks. Antoniego Rewery na etapie diecezjalnym. – Tamta siostra spisywała dzień po dniu wydarzenia i spotkania z naszym Założycielem. A przychodził on codziennie na mszę świętą i rozmowy z siostrami, opiekował się nimi. Wzrusza mnie zawsze opis jej ostatniego spotkania z o. Rewerą. To było wieczorem, 15 marca 1942 roku. Nikt jeszcze nie wiedział, że rano będą aresztowania, ale siostra pisała, że być może intuicyjnie ojciec tego wieczoru został dłużej niż zwykle. Trudno mu się było z siostrami rozstać, rozmawiał z nimi i wszystko co mówił, to tak, jakby zostawiał im testament: żeby były dzielne, żeby troszczyły się o bliźnich i starały się kontynuować te dzieła, które im wskazał – opowiada siostra Klara.
Czy w poniedziałkowy poranek, 16 marca 1942 roku, ktoś z otoczenia księdza Rewery albo on sam podejrzewał, co się wydarzy? Nie wiemy. Ale w świadectwach z archiwum Zgromadzenia Córek Świętego Franciszka Serafickiego w Sandomierzu znajdujemy przejmujące, odręcznie napisane wspomnienie, zaczynające się od słów: – Nazywam się Kazimierz Gajewski. Jestem organistą przy parafii św. Józefa w Sandomierzu od roku 1940. Byłem naocznym świadkiem aresztowania ks. prałata Antoniego Rewery…
Oddajmy mu głos.
Aresztowanie
– Byłem w zakrystii, służyłem do mszy świętej, którą odprawiał wysiedlony z poznańskiego ks. Siuda. Ksiądz Prałat ubrany w komżę, klęczał na klęczniku, odmawiając brewiarz. W zakrystii było kilka osób uczestniczących we mszy świętej. Kiedy msza kończyła się, weszła wystraszona pani Stefania Sobolewska, mówiąc: Księże Prałacie, gestapo idzie. Ksiądz Prałat spokojnie odpowiedział: Niech sobie idą. W zakrystii zrobił się popłoch. Obecni uciekali do drzwi, a we wszystkich drzwiach kościoła stali gestapowcy. Do zakrystii weszło dwóch, jeden z nich wyciągnął listę z mankietu rękawa i czysto po polsku powiedział: Ksiądz Prałat Antoni Rewera, który to jest? A Ksiądz Prałat wstał z klęcznika i spokojnie powiedział: Ja jestem. Gestapowiec na to: Proszę z nami. A Ksiądz Prałat spytał: Czy mogę zabrać ze sobą brewiarz? A gestapowiec wyrwał go z ręki i rzucił na komodę. Natychmiast zabrali prałata i poszli do mieszkania na plebanię. Ja wyszedłem po chwili, idąc wystraszony. Przy bramie doszła do mnie kobieta. Chciała załatwić pogrzeb. Wziąłem kartę zgonu i razem z nią poszedłem do kancelarii pisać akt zgonu. Wchodzimy, a tu widok okropny. Wszystko porozwalane. Gestapowcy przeprowadzali rewizję w pokojach, w obecności Księdza Prałata. W drugim pokoju brat Księdza Prałata, Kazimierz Rewera, był przywiązany do łóżka. Ja aktu nie spisałem, bo Niemcy, rewidując mnie, kazali wyjść z kobietą do domu. W wielkim strachu doszedłem do Księdza Prałata, uścisnąłem i pocałowałem jeszcze w rękę i wyszedłem. Był to ostatni dzień, kiedy widziałem Księdza Prałata Rewerę – opisał ówczesny organista parafii św. Józefa.
Ks. Antoni Rewera razem z bratem, Kazimierzem, zostali zabrani do więzienia w Sandomierzu. Ze wspomnień Marii Bryły, spisanych w 1986 roku: – Wiadomo mi, że w chwili aresztowania przez Niemców księdza Rewery, doprowadzony na rynek sandomierski klęknął, ucałował kamienie, jakoby przeczuwał, że więcej nie wróci.
Nie dopuszczał kłamstwa nawet w obronie życia
„Kto sam słowem i czynem pokazuje, że jest chrześcijaninem – katolikiem i nigdy się swych przekonań katolickich ani wprost, ani ubocznie nie wypiera, dając śmiało i ochotnie świadectwo prawdzie, chociażby cały świat miał go wskutek tego wyszydzić, wyśmiać, okrzyknąć jako zacofańca, nieuka, prostaka, głupca… Kto tak czyni, niezawodnie mieszka w Chrystusie, a On w nim. I myśmy winni stać mężnie przy świętej wierze naszej i być gotowymi wszystko stracić, niż się jej sprzeniewierzyć” – mówił 28-letni ks. Rewera w cytowanym już tu kazaniu na uroczystość Świętych Męczenników Sandomierskich. Te słowa młodego kapłana okazały się prorocze.
Pani Maria Staśkiewicz, siostrzenica ks. Antoniego Rewery w swoich wspomnieniach zapisała, że po kilku dniach od aresztowania udała się z biskupem Lorkiem do więzienia, by prosić o zwolnienie wuja. Wówczas usłyszała z ust gestapowca zaskakujące słowa:
– Jak mam 56 lat, nie spotkałem takiego prawego człowieka. Pytam go, czy czytał gazetki tajne, a on odpowiada, że czytał. Pytam, dlaczego czytał? A on na to: bo każdy naród ma swoje zapatrywania. Mówię mu: jeżeli przyznałeś się, żeś czytał i dlaczego, to może mi powiesz, od kogo je dostałeś? Wuj na to: czytałem – to ja, dlaczego czytałem – to ja, ale od kogo dostałem, to tajemnica i pójdzie ze mną do grobu – opisała pani Maria.
Potwierdzenie tych słów znajdujemy w innym świadectwie, Włodzimierza Wachowicza, który był wśród osób aresztowanych wspólnie z ks. Antonim Rewerą. Udało mu się przeżyć wojnę. W 1965 roku zapisał: – Jest mi wiadomo, że ks. Rewera zapytany przez prowadzących śledztwo, czy czytał „gazetki” – prasę podziemną – odpowiedział twierdząco, natomiast kategorycznie odmówił wyjawienia nazwisk osób, od których dostał prasę podziemną.
Oświęcim i Dachau
Włodzimierz Wachowicz wspominał, że 30 marca 1942 roku jednym transportem z ks. Antonim został przewieziony do obozu w Oświęcimiu:
– Postawę w obozie ks. Rewera miał wspaniałą. Zastanawiałem się, skąd ten człowiek czerpie tyle siły, aby znosić nad wyraz ciężkie warunki obozowe, szczególnie ciężkie dla niego, bowiem wkrótce ujawniono, że jest księdzem katolickim. Zawsze z pogodnie uśmiechniętą twarzą podnosił innych na duchu, dodając otuchy słabszym fizycznie i moralnie. O ile sobie przypominam, pracował w komando, gdzie więźniowie skrobali ziemniaki. Na bloku po zgaszeniu świateł, przed zaśnięciem współtowarzyszy, miewał pogadanki o treści obyczajowej – umoralniające. Jest to tym bardziej godne podkreślenia, że w izbie tej mieszkało wielu skazanych za wykroczenia karne – dziwił się Włodzimierz Wachowicz.
12 maja 1942 roku wysłał z Oświęcimia pocztówkę z tekstem: „Droga Maniu! Pisałem do Ciebie przed trzema tygodniami, ale nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Jak się powodzi Twojemu mężowi? Czy dzieci zdrowe? Co słychać w Samborcu? Jak się powodzi Wincentemu i innym księżom? Jak X. Biskupowi? Czy na plebanii wszyscy zdrowi? A w domu św. Franciszka? Dzięki Bogu jestem zdrów i czuję się dobrze. Najserdeczniej wszystkich pozdrawiam. x Antoni Rewera”.
Po dwóch miesiącach, na początku czerwca, ks. Antoni Rewera został włączony do transportu księży do obozu koncentracyjnego w Dachau. Jednym z jego współwięźniów był ks. Konrad Szweda, który w oświadczeniu o życiu błogosławionego zapisał: – Ks. Antoni Rewera w obozach współczuł cierpiącym więźniom, skazanym na śmierć i torturowanym kapłanom. Modlił się i swoje niedogodności, głód, bicie – za nich ofiarował. Był skromny i cichy, mało mówiący. Z jego postawy można było wnioskować, że był kapłanem o głębokiej duchowości. Potrafił w ekstremalnych i trudnych warunkach zgadzać się z wolą Bożą, a w cierpieniach dostrzegać wartość zbawczą.
W Dachau 1 października 1942 roku zmarł z wycieńczenia. Miał 73 lata. Został beatyfikowany przez Ojca Świętego Jana Pawła II, jako jeden ze 108 błogosławionych męczenników. Co ciekawe, w tym gronie znalazł się także jego siostrzeniec, brat p. Marii Staśkiewicz, również kapłan, ks. Władysław Miegoń (także urodzony w Samborcu).
Ksiądz Miegoń był uczestnikiem wojny polsko-bolszewickiej i kampanii wrześniowej, starszym kapelanem Wojska Polskiego, szczególnie związanym z marynarką wojenną II RP.
Bliscy sobie, spokrewnieni kapłani spotkali się w obozie. Poza wspomnieniami pani Marii Staśkiewicz, świadczy o tym także fragment listu ks. Antoniego Rewery, pisany do rodziny z Dachau 16 sierpnia 1942 roku: „Jestem zdrów. Widuję się z Włodziem, jakkolwiek z daleka, alei zamieniamy ze sobą parę słów”.
Ksiądz Władysław Miegoń zginął w Dachau dwa tygodnie po swoim wuju, 15 października 1942 roku…W tym roku mija 80 lat od ich śmierci.
– Wiara ożywiona miłością nauczyła męczenników wzgardzić życiem doczesnym dla żywota wiecznego – mówił ks. Antoni Rewera w swoim kazaniu 45 lat wcześniej.
W artykule wykorzystano fragmenty listów ks. Antoniego Rewery z Dachau i Oświęcimia oraz fragmenty świadectw: Marii Staśkiewicz, ks. bp. Piotra Gołębiowskiego, ks. Edmunda Zawiszy, Marii Bryły, ks. Edmunda Idzikowskiego, ks. Konrada Szwedy, Włodzimierza Wachowicza, Heleny Domagały, Kazimierza Gajewskiego pochodzące z archiwum Zgromadzenia Córek św. Franciszka Serafickiego w Sandomierzu. Wykorzystano także fragmenty homilii ks. Antoniego Rewery z czasopisma „Rewerzanka Nr 9-10/Rok VIII/wrzesień-październik 2022”.