Felieton Michała Karnowskiego, publicysty tygodnika Sieci i portalu wPolityce.pl.
Afera z posłem opozycji Dariuszem Rosatim, który tak bardzo chciał obalić ministra Zbigniewa Ziobro, że przyszedł na sejmowe głosowanie mimo świadomości, iż rozsiewa koronawirusa, raczej nie będzie długo pamiętana. Bo choć wirus pozostaje groźny to pamięć o pandemii oddala się od nas coraz bardziej. Masowe i sprawnie przeprowadzone szczepienia, nabycie przez dużą część populacji naturalnej odporności, mutacja samego wirusa i pozyskanie przez ludzkość wiedzy i doświadczenia jak leczyć COVID-19 pozwalają obecnie na traktowanie zagrożenia na poziomie niemal grypowym. Jak mówi minister zdrowia Adam Niedzielski, tej jesieni grypa może okazać się nawet groźniejsza. Dlatego właśnie koleżanki i koledzy posła Rosatiego bez obawy wywołania społecznego oburzenia mogą dowodzić, że nic złego nie zrobił, bo przecież głosując stanął w tylnych sejmowych rzędach.
Zresztą, czymże jest ten występ przy wyczynie jakim było załatwienie sobie szczepień bez kolejki przez kilkadziesiąt osób z kręgu warszawskich celebrytów? Wydawało się wtedy, że taka publiczna kompromitacja choć na chwilę wypycha z kręgu autorytetów. Nic takiego się nie stało. Pani Krystyna Janda, jedna z bohaterek afery szczepionkowej, znowu podpisuje listy otwarte domagające się tego lub tamtego. Potwierdza się kolejny raz, że w Polsce nic nikogo ostatecznie nie kompromituje.
Dlatego występ pana Rosatiego warto potraktować przede wszystkim jako okazję do docenienia podejścia jakie Polska wybrała w sprawie pandemii. Rząd zdecydował się wtedy na drogę środka. Tyle restrykcji ile było konieczne, tyle wolności ile możliwe. Czy popełniono błędy? Oczywiście, ale cały świat stąpał wtedy po kruchym lodzie, nikt nie miał pełnej wiedzy. Dziś nikt by nie zamykał lasów nawet na tydzień, także lockdowny szkół byłyby krótsze, bo właśnie dzieci i młodzież zapłaciły największą cenę za „społeczny dystans”. Choć musimy też pamiętać, że w Polsce nie doszło do masowego wymierania seniorów, statystycznie najmniej odpornych na chorobę, co zdarzyło się choćby w Szwecji, Brazylii, czy w domach opieki w Nowym Jorku. Nie wzrosło też bezrobocie, nie było fali bankructw.
Dziś łatwo o tym mówić, ale gdy podejmowano te decyzję, dwa radykalizmy atakowały wybraną drogę środka.
Z jednej strony zwolennicy jeszcze ostrzejszych restrykcji – tu warto odnotować, że był wśród nich pan Rosati, była też jego partia. Jakież emocje nakręcano wtedy wokół postulatów testowania wszystkich (jak wiemy z innych krajów, było to rozwiązanie nieskuteczne) i wprowadzenia przymusu szczepień (powoduje potężne społeczne konflikty dużo, skutek wątpliwy). To wszystko nie było normalną krytyką, ale próbą wystraszenia Polaków, wywołania paniki. Przecież nawet koperty w ewentualnych wyborach korespondencyjnych miały zabijać! Dokąd prowadzi ten sposób myślenia w wersji skrajnej możemy zobaczyć dziś w Chinach. Zasada „zero tolerancji”, a więc kompletne izolowanie każdego obszaru z wykrytym choćby jednym zakażeniem, powoduje straszliwe społeczne skutki i wcale nie przynosi zniszczenia wirusa. Odwrotnie – społeczeństwo nie nabywa naturalnej odporności pandemia ciągnie się więc bez końca.
Drugą grupę radykałów stanowili zwolennicy rozmaitych prostych odpowiedzi. Proponowali uznać, że pandemii nie ma, sugerowali konieczność zgody na śmierć słabszych. Pamiętam plakaty i konferencje oskarżające rząd, że celowo Polakom zadaje cierpienie, że te wszystkie ograniczenia to sprytny sposób na zniszczenie gospodarki i wprowadzenie nadzoru nad życiem każdego człowieka. Tu też grano emocjami.
Żadna z tych skrajnych opcji nie była właściwa. To właśnie zachowując rozsądek doszliśmy do momentu, w którym pandemia odchodzi w przeszłość, a zakażony poseł na sali sejmowej nie budzi wielkiego oburzenia. Warto wyciągnąć z tego wnioski także w innych sprawach, gdzie także różne radykalizmy atakują polską drogę środka.
CO NAM MÓWI PRZYPADEK POSŁA ROSATIEGO – posłuchaj felietonu Michała Karnowskiego: