Przyjmowanie w domach kolędników miało zapewnić urodzaj i dobrobyt – wskazuje w rozmowie z PAP Dorota Jasnowska z Muzeum Etnograficznego, oddziału Muzeum Narodowego we Wrocławiu.
– Obchody kolędnicze znano i praktykowano we wszystkich regionach Polski. Rozpoczynano je najczęściej w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia, a kończono w święto Trzech Króli – mówiła w rozmowie z PAP Dorota Jasnowska z Muzeum Etnograficznego, oddziału Muzeum Narodowego we Wrocławiu.
Kolędników przyjmowano we wszystkich domach. W tradycji ludowej wierzono, że ich odwiedziny zapewnią urodzaj, powodzenie w hodowli i dobrobyt.
– Zróżnicowanie form kolędowania na Dolnym Śląsku było prostym odbiciem zróżnicowania regionalnego ludności, która zamieszkała na tych terenach po II wojnie światowej. Kolędowano tu z symbolami bożonarodzeniowymi: gwiazdą, szopką, rajem, banią, ale też z maskami zwierząt: turoniem, kozą, bykiem, konikiem czy niedźwiedziem. Odgrywano przedstawienia herodowe i sceny przywodzące na myśl siew – powiedziała Jasnowska.
Jak wskazała, na dolnośląskich drogach pojawiały się postacie Trzech Króli wędrujące do miejsca narodzenia Jezusa (osadnicy z Tarnopolskiego, reemigranci z Rumunii), a także zespoły: „bratków kwestujących na rzecz Kościoła” (osadnicy z Wołyńskiego i reemigranci z Rumunii), „józefów” wygłaszających dydaktyczne formuły wskazujące na potrzebę szacunku okazywanego rodzicom i nauki pacierza (osadnicy z Poznańskiego) i „wilijorzy” (osadnicy z Łódzkiego).
Etnografka podkreśliła przy tym, że najbardziej rozpowszechnioną formą kolędowania, znaną z dawnych miejsc zamieszkania Dolnoślązaków było „chodzenie z gwiazdą”. „Praktykowali go na Dolnym Śląsku, jeszcze w latach 70. XX wieku, głównie przesiedleńcy z Wileńszczyzny, Tarnopolskiego, Lwowskiego; osadnicy z Białostockiego, Lubelskiego, Krakowskiego, oraz reemigranci z Jugosławii, ale znali go także, lub z czasem przejmowali, osadnicy z innych terenów” – mówiła.
Do powszechnych form kolędowania na Dolnym Śląsku należało też chodzenie z maską zwierzęcą.
– Turonia i kozę obnosili głównie osadnicy z Krakowskiego, Kieleckiego, Rzeszowskiego, Wołyńskiego i Polesia. Z kozą chodzili po domach także reemigranci z Bukowiny rumuńskiej, ale zwyczajem charakterystycznym tylko dla tej grupy było kolędowanie z buhajem, czyli maską byka, w towarzystwie instrumentu wydającego przeraźliwy dźwięk naśladujący głos zwierzęcia – mówiła Jasnowska.
Etnografka wskazała też, że szczególnie efektowne i popularne, angażujące dużą liczbę osób, były widowiska nazywane „Herodami”.
– Wątki biblijne mieszały się w nich z licznymi elementami regionalnego folkloru – dodała.
Bohaterami tych przedstawień byli król Herod, marszałek starszy, marszałek młodszy, rabin (Żyd), anioł, diabeł, śmierć. Każda z postaci miała odpowiedni kostium.
– Zespoły kolędnicze, w których dawniej występowali tylko mężczyźni, cechowała zawsze duża inwencja plastyczna. Każda z grup własnoręcznie wykonywała stroje, rekwizyty i przygotowywała repertuar – powiedziała etnografka.
Jasnowska podkreśliła, że każdy ze zwyczajów kolędniczych miał określone znaczenie.
– Odwiedzający zagrody przebierańcy mieli gwarantować pomyślność i urodzaj, zdrowie i powodzenie domowników. Z biegiem lat te powszechnie znane i akceptowane treści uległy zapomnieniu – mówiła.