We wtorek wieczorem, w wypadku w Bartoszowinach (gmina Nowa Słupia) zginął Władysław Bąk, muzyk, akordeonista współpracujący z wieloma zespołami w regionie. Miał 74 lata.
– Czuł muzykę jak nikt inny. Niepowetowana strata dla świętokrzyskiego środowiska muzycznego – mówi Kama Kępczyńska-Kaleta z zespołu Bielinianki.
Władysław Bąk już jako chłopiec nauczył się grać ze słuchu. Pochodził z muzykalnej rodziny, jego brat Stanisław grał na skrzypcach, Bronisław bębnił, dziadek i wujek na skrzypcach. On wybrał akordeon, ale potrafił zagrać także na skrzypcach czy na trąbce.
– To był absolutny geniusz muzyczny, o wielkiej wrażliwości – podkreśla Kama Kępczyńska-Kaleta.
– Jak sam mówił, zaczął od łyżek i też pięknie potrafił na nich grać. Był samoukiem, ale potrafił czytać nuty – wyjaśnia.
Choć Władysław Bąk współpracował z wieloma artystami i zespołami, z Bieliniankami łączyła go szczególna więź. Ich artystyczne ścieżki skrzyżowały się trzy dekady temu.
– 30 lat mija odkąd powstał zespół Bielinianki. Pan Władek był naszym oczywistym wyborem. My z dziewczynami mamy ogromną wrażliwość muzyczną i jak zobaczyłyśmy, usłyszałyśmy i poznałyśmy pana Władka Bąka, od razu stwierdziłyśmy, że właśnie z nimi chcemy współpracować – wspomina Kama Kępczyńska-Kaleta.
Mówi, że razem zjechali cały świat, a przynajmniej znaczną jego część.
– Najpiękniejszą podróżą pana Władka do Chin. Kiedy szedł w pochodzie, Chińczycy wiwatowali, a on mi powiedział: „Kamilka, zostaję, zobacz jak one mnie tu wszystkie szanujo, podziwiajo…”. Tam się czuł wielkim artystą – przyznaje.
Dodaje, że niewielkiej postury artysta z Gór Świętokrzyskich potrafił w Państwie Środka skupić wokół siebie muzyków z różnych kultur.
– Był taki wieczór, na którym spotkali się muzycy z całego świata, ze wszystkich kontynentów i pan Władek był tym artystą, który integrował całe środowisko. On czuł muzykę, jak nikt inny. Z Afrykanami potrafił zagrać w ich rytmach, z Meksykanami ich muzykę. Była to postać szczególna – podkreśla.
Wtorkowy wypadek nie był pierwszym z jego udziałem – przyznaje Bielinianka.
– On zawsze nam opowiadał: miałem trzy śmiertelne wypadki. Ale śmiertelny okazał się ten czwarty. Pamiętam jeden z tych wcześniejszych. To była zima. Wracał przez las, bo zapomniał Felkowi zagrać oberka na weselu. Stan był bardzo poważny i lekarz już kazał nam się z nim żegnać. A on, kiedy się obudził w szpitali w Starachowicach, to pierwsze, o co zapytał, to „czy harmonija cała”. To świadczyło o tym, co kochał najbardziej… Niepowetowana strata dla środowiska muzycznego - zaznacza.
Władysław Bąk miał 74 lata.