Kiedy weszła na oddział intensywnej opieki medycznej nie poznała własnego syna. Twarz miał opuchniętą, siną i owiniętą bandażami. Do tej pory nie może uwierzyć, że Mateusz nie żyje. – Miał przed sobą całe życie – mówi przez łzy pani Edyta.
W piątek, 10 sierpnia 2018 roku, pani Edyta pojechała odebrać Mateusza z pracy. Towarzyszyła jej młodsza córka i mąż.
– Kiedy podjechaliśmy, to syn przybiegł do nas. Wsiadł do samochodu i wyruszyliśmy do domu. Pamiętam, że nas strasznie popędzał i mówił, że za wolno jadę. Bardzo mu się spieszyło. Kiedy dojechaliśmy do Daleszyc zaczęło okropnie padać i rozpętała się burza, a on tak szybko chciał dojechać, bo spieszył się na „balangę”. Dojechaliśmy do domu w Skorzeszycach i kiedy wysiadał powiedział „Dzięki Ci mamciś”. Nigdy tak nie mówił – wspomina pani Edyta.
Kiedy Mateusz wszedł do domu od razu zadzwonił do Seweryna. Mężczyzna zaczął na niego krzyczeć: „Wiesz, że masz przej***”. Potem rozłączył się, schował do kieszeni telefon i wyszedł z domu.
– Za oknem grzmiało. Była okropna burza. Spojrzałam przez okno, a syn wybiegł z domu i wsiadł do ciemnego samochodu Seweryna. Wtedy widziałam go po raz ostatni. Minął rok, a teraz kiedy pada deszcz, staję w tym samym oknie i znów mam ten obraz przed oczami – mówi we łzach pani Edyta.
Kasia, siostra Mateusza, ostatni raz widziała brata dwa tygodnie przed jego śmiercią. W tym czasie pracowała w innym mieście. Do domu rodzinnego przyjechała na chrzest. Dziś wspomina, że tego dnia Mateusz kosił trawę. Poprosił ją, żeby pojechała do sklepu i przywiozła mu coś do picia.
– Kupiłam jego ulubione piwo. On je wziął i powiedział, że kiedy wrócę z chrzcin, to napijemy się razem. Poszłam do babci, nie było mnie może ze 20 minut. Kiedy wróciłam, Mateusz powiedział, żebym jechała po kolejne. Byłam zaskoczona, bo dopiero co dałam mu to pierwsze. Brat zaczął się śmiać i powiedział: „Koszę trawę, nie widzisz, jak jest gorąco? Chciało mi się pić”- wspomina Kasia.
– On tego dnia się cały czas śmiał, a ja razem z nim. Zobaczyłam, że ma na sobie klapki i skarpetki. Był to zabawny widok, więc zaczęłam go straszyć, że zaraz zrobię mu zdjęcie i wstawię na fejsa, żeby jego znajomi zobaczyli jak chodzi ubrany – dodaje siostra Mateusza.
Z soboty na niedzielę, kiedy Mateusz pojechał do Seweryna, pani Edyta nie mogła spać.
– Byłam bardzo niespokojna, jak nigdy. Przecież on zawsze tam do niego chodził. Raz wracał na drugi dzień, czasem w niedzielę, ale wracał. Chodziłam po domu, podchodziłam do okien, wyglądałam. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale czułam że dzieje się coś złego – mówi pani Edyta.
Mateusz nie wrócił do domu. W sobotę nad ranem pani Edyta zadzwoniła na policję, zapytać co ma zrobić, bo jej syn, chociaż pełnoletni, nie wrócił na noc, a ona ma złe przeczucia. Funkcjonariusz powiedział, że Mateusz jest w szpitalu, a do ich domu wkrótce przyjedzie radiowóz.
– Poczułam przypływ adrenaliny. Zadzwoniłam do szpitala. Potwierdzili, że mój syn został przyjęty, jednak nie mogli mi udzielić szczegółowych informacji – wspomina pani Edyta. Jak dodaje, czekanie na policję dłużyło się w nieskończoność. Potem przez kilka godzin była przesłuchiwana. Funkcjonariusze pytali o wszystko. Interesowało ich m.in., w jakich spodenkach był Mateusz, kiedy widziała go po raz ostatni, oraz jaki był ich kolor.
Ostatecznie, po kilku godzinach, rodzina Mateusza dojechała do szpitala na kieleckim Czarnowie.
– Bałam się tam wejść, a potem nie mogłam go znaleźć. Weszliśmy na salę, rozejrzeliśmy i wyszliśmy. Zapytaliśmy pielęgniarki, gdzie jest Mateusz. Kiedy go zobaczyłam, nie mogłam uwierzyć. Był zimny, zawinięty w bandaże i podłączony do respiratorów. Za chwilę pielęgniarka przyniosła mu pierzynkę, ale dodała, że ma bardzo słabe ciśnienie. Zaczęłam do niego mówić i krzyczeć: „Mateusz, dlaczego Ty tam poszedłeś?”. Trzymałam go za rękę i czułam, że małym palcem chce mnie ścisnąć. Może mnie słyszał, lekarz mówił, że to możliwe…- mówi pani Edyta i jak dodaje, do końca miała nadzieję, że syn przeżyje.
Siostra Mateusza wspomina, że w szpitalu jej brat miał wręcz zmasakrowaną twarz.
– Mama zadzwoniła do księdza, aby dał mu ostatnie namaszczenie. Cały czas mówiliśmy do niego, żeby walczył i się nie poddawał. Potem wyszliśmy. Telefon o śmierci brata dostałam w niedzielę po 5.00 rano – mówi Kasia.
Sprawą zajęła się prokuratura. Ustalono, że za śmiertelne pobicie Mateusza odpowiedzialny jest jego kolega, 26-letni Seweryn R. Po kilkumiesięcznym śledztwie do Sądu Okręgowego w Kielcach trafił akt oskarżenia.
Ustalono, że oskarżony uderzył Mateusza w twarz, popchnął, w wyniku czego upadł na podłogę. Doszło do tego w domu Seweryna w Skorzeszycach.
– Pokrzywdzony nawet nie zdążył się podeprzeć rękami, które trzymał z tyłu. W ogóle nie bronił się przed atakiem. Ciosy były zadawane z siłą na tyle dużą, że skutkiem były złamania kilku kości czaszki – mówił w uzasadnieniu wyroku sędzia Krzysztof Rachwał.
Sędzia dodał, że Seweryn R. miał do Mateusza pretensje o dług w wysokości 300 złotych.
– Oskarżony nie poprzestał na tym, że powiedział, że jest niezadowolony, ale zaczął też pokrzywdzonego bić – dodał sędzia. Seweryn R. po pobiciu wyniósł Mateusza na balkon i tam go zamknął. Znajomej kazał posprzątać krew, która zabrudziła mieszkanie, natomiast sam poszedł się wytrzeć, bo się spocił – relacjonował sędzia Krzysztof Rachwał.
Sąd w nieprawomocnym wyroku skazał go na karę 10 lat pozbawienia wolności. To już siódmy wyrok Seweryna R.
– Mateusz wszedł w złe towarzystwo. Noszę w sobie winę. Zawsze za nim jeździłam, a tego dnia nie pojechałam. Mam do siebie żal. Mogę zobaczyć mojego syna jedynie na zdjęciach i mogę pomodlić się za niego przy grobie – powiedziała pani Edyta. Rodzina Mateusza nie zgadza się z wyrokiem, dlatego odwołają się od tej decyzji do Sądu Apelacyjnego w Krakowie.