Anna i Andrzej Dajtrowscy mieszkali z dwiema córkami: Marią i Leokadią w gospodarstwie w Rytwianach. Utrzymywali się głównie z pola. Starsza córka, urodzona w 1922 roku Leokadia pomagała rodzicom finansowo, podejmując różne dorywcze prace. Pomagała m.in. żydowskiej rodzinie Hauerów ze Staszowa, wykonując dla nich podstawowe prace podczas szabatu.
Kiedy sytuacja Żydów w czasie II wojny światowej zaczęła się pogarszać i pojawiły się informacje o planowanej wywózce ze Staszowa, Moshe Hauer poprosił Dajtrowskich o pomoc. Wspólnie zaczęli przygotowywać kryjówkę w gospodarstwie Dajtrowskich. Między stajnią, a domem zbudowano dodatkową ścianę, tworząc skrytkę o szerokości ok 1 metra. Umieszczono w niej 4 prycze, przykrywane workami po zbożu. Wejście było tylko przez strych.
Najpierw do kryjówki trafiły dzieci Moshe Hauera oraz jego żona. 8 listopada 1942 roku on sam dołączył do swojej rodziny. Dzieci Hauerów: Edzia, Janek, Mania i Salek miały wtedy: 6, 8, 10 i 14 lat.
Pewnego grudniowego dnia tego samego roku, Leokadia Dajtrowska przyprowadziła do domu kolejnych dwoje Żydów. Było to młode małżeństwo ze Staszowa: Hinda i Szymon Wolbromscy. Leokadia spotkała ich ukrywających się w rowie, bez żadnych bagaży i ciepłych ubrań. Okazało się, że wszystko stracili w miejscu poprzedniego ukrycia, skąd ostatecznie zostali wypędzeni. „Mama postanowiła ich wziąć” – wspomina Anna Garczyńska, córka Leokadii. „Dziadzio wtedy podniósł krzyk, że absolutnie! Getta w domu nie będzie robił, że on nie da rady…Jednak babcia Ania powiedziała, że trzeba ich przyjąć. Inaczej, zatrzymani przez kogoś mogą ze strachu wydać ukrywanie pozostałych osób. No i Wolbromscy zostali” – wspomina rodzinne opowiadania Anna Garczyńska. Odtąd wszyscy przebywali wspólnie w ciasnym schowku między ścianami.
Gospodarstwo Dajtrowskich było kontrolowane przez Niemców i granatowych policjantów. O pierwszej kontroli rodzina dowiedziała się wcześniej. Postanowiono zrobić tymczasową kryjówkę poza gospodarstwem. W polu z ziemniakami wykopano dół, w którym Żydzi ukryli się na czas kontroli. Dół zastawiono deskami i zasypano ziemią, w której ponownie posadzono ziemniaki. Do dziś ukrywani i ich potomkowie z największym wzruszeniem wspominają tamte 36 godzin, które musieli spędzić pod ziemią, bez jedzenia i picia…
Kolejnej kontroli dokonał granatowy policjant, który został skierowany do rodziny Dajtrowskich i mieszkał z nimi przez 2 tygodnie. Ten czas wymagał szczególnej ostrożności. Wtedy ukrywani dostawali jedzenie raz dziennie, spuszczone w butelce. Kaszę lub ziemniaki.
Po 2 latach 6 miesiącach i 8 dniach od rozpoczęcia ukrywania, wojna się skończyła i Żydzi mogli opuścić kryjówkę. Zarówno Wolbromscy, jak i Hauerowie wyjechali z Polski. Obie rodziny do dziś utrzymują kontakt z rodziną Dajtrowskich. Przez lata pisali do siebie listy. Dziś dzwonią, piszą e-maile i przyjeżdżają.
Niedawno w rodzinie Wolbromskich urodził się kolejny potomek. „Dostałam wiadomość, że na cześć mojego dziadka dali mu na imię Andrzej” – wzrusza się pani Anna Garczyńska i cytuje treść otrzymanej wiadomości: „Mamy kolejnego wnuka dzięki Twojej rodzinie. My Cię traktujemy jako swoją siostrę”.