Na jednym podwórku – Józef i Marianna Wróblewscy. Mirocice, gm. Nowa Słupia
Marianna i Józef Wróblewscy razem z dwójką nastoletnich dzieci mieszkali podczas wojny w Mirocicach w gminie Nowa Słupia. Na ich posesji znajdowały się dwie chałupy: nowa, w której mieszkali i stara, jednoizbowa, która stała pusta. W nowym domu Wróblewscy nie byli sami. Kwaterował u nich oficer niemiecki ze swoją obsługą. Dlatego, kiedy w połowie lipca 1944 roku do domu zapukała siostra Marianny, Helena Wrzosek z 3 Żydówkami, Marianna miała poważne obawy o bezpieczeństwo swojej rodziny.
Córka Wróblewskich, Marianna Grabowska, urodzona w 1931 roku wspomina: Ojciec był troszkę pochopny…jak biedę widział, czy jakieś nieszczęście, to pomagał. Przyjął te Żydówki. Jaka była awantura w domu z mamusią…ona musiała się zastanowić nad wszystkim i dopiero. A ciocia i tatuś, to jakby rodzeństwo było, tak pochopnie decydowali. To mamusia na ciocię też krzyczała: Coś ty zrobiła?! I co my mamy z tym wszystkim zrobić?! „Cicho matka siedź (bo matka na nią mówili), to tu może to nie wyjdzie, może to jakoś ujdzie…” – wspomina rodzinną sprzeczkę Marianna Grabowska. No i tak żeśmy przeżyli całą wojnę… z Żydami i Niemcami na jednym podwórku. – dodaje.
Wszystkie ukrywane Żydówki miały aryjskie dokumenty. Nastoletnia Janina Luidor, którą udało się uratować z warszawskiego getta nazywała się Janina Sadowska. Nauczycielka Sonia Wisznia legitymowała się nazwiskiem Karolina Kurkowska, a jej nastoletnia córka Rina Wisznia była nazywana Teresą Kurkowską. Kobiety nie mogły przebywać dłużej w domu Heleny Wrzosek w Zielonce k. Warszawy, bo ktoś zaczął grozić, że doniesie na Polkę. Kiedy zapadła decyzja, że Żydówki mogą zostać w Mirocicach, Marianna Wróblewska powiedziała córce, że przyjechała jej dalsza ciocia. I poprosiła ją, żeby zamieszkała z gośćmi i kuzynką, córką Heleny Wrzosek w starej, opuszczonej chałupie. We 4 spałyśmy w poprzek na starym łóżku. To była ciocia i koniec. Przez myśl mi nie przeszło, że to mogą być Żydzi. Zresztą, to była tajemnica, nikt nie wiedział, że to byli Żydzi, tylko że przyjechała do Wróblewskich rodzina z Warszawy – opowiada Marianna Grabowska. Żyło się bardzo biednie. Żywili się głównie chlebem i ziemniakami z mlekiem. Sonia Wisznia była nauczycielką. Zaproponowała nastoletniej Marysi zorganizowanie klasy, w której uczyłaby wiejskie dzieci. Dziewczynce udało się zgromadzić niespełna 10 osób. Sonia spędzała z nimi czas, ucząc ich głównie matematyki, geografii i polskiego. Uczyła także religii – dodaje Marianna Grabowska: że Pan Jezus się urodził, cierpiał, prześladowany był. Ale o swojej wierze nie…chyba że coś tam wtrącone było, ale to dyskretnie. Wymyślała też gry i zabawy. Była dla mnie jak druga matka, bardzo dobrze nas rozumiała – dodaje Marianna Grabowska.
Po jakimś czasie brat powiedział Mariannie, że kobiety, z którymi mieszka są Żydówkami. Zabronił jej mówić o tym komukolwiek, przestrzegając, że mogą za to zginąć.
Sonia Wisznia biegle posługiwała się językiem niemieckim. Dzięki temu w połowie sierpnia 1944 roku uratowała Mirocice od pacyfikacji po tym, jak w zasadzce zginęło tam kilku Niemców. W trakcie spędu tłumaczyła Niemcom, że za zasadzkę jest odpowiedzialny rosyjski desant, a nie Polacy i bierze na siebie pełną odpowiedzialność za te słowa. Niemcom w wyniku kilkudniowego dochodzenia nie udało się podważyć jej słów, dzięki czemu mieszkańcy Mirocic nie zostali rozstrzelani i spaleni.
Kiedy przechodził front i Niemcy się wycofywali, Sonia Wisznia uklęknęła na podwórku i modliła się do Boga. Marianna Grabowska mówi, że do dziś ma ten obraz przed oczami: Jakaż to musiała być radość…wyrwała się z pięści śmierci…
Za pomoc Janeczce, Soni i Rinie, Marianna i Józef Wróblewscy oraz Helena Wrzosek otrzymali w 2012 roku Medal Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata.