W sobotę rozpoczyna się program refundacji in vitro, na który państwo przeznaczy 2,5 mld zł do końca 2028 r. Z finansowania mogą skorzystać pary, które mają potwierdzoną dokumentacją medyczną niepłodność lub co najmniej przez rok przechodziły nieskuteczne leczenie. Szacuje się, że w Polsce niepłodność może dotyczyć ok. trzech mln osób.
Program Ministerstwa Zdrowia powstał na bazie uchwalonej pod koniec 2023 r. ustawy, która przewiduje, że rocznie na refundację in vitro państwo przeznaczać będzie co najmniej 500 mln zł. Potrwa do 31 grudnia 2028 r., łącznie kosztować będzie 2,5 mld zł.
Program obejmuje sfinansowanie sześciu procedur wspomaganego rozrodu – w tym do czterech cykli zapłodnienia własnymi komórkami rozrodczymi lub dawstwem nasienia, do dwóch cykli zapłodnienia z oocytami od dawczyń – z możliwością zapłodnienia sześciu komórek rozrodczych w ramach jednego cyklu i do sześciu cykli z dawstwem nasienia.
Kryterium kwalifikacji do programu to wiek kobiety – do 42. roku życia dla kobiet korzystających z własnych komórek jajowych lub dawstwa nasienia i do 45. roku życia dla kobiet korzystających z dawstwa oocytów lub zarodka. Limit wieku dla mężczyzn to 55. rok życia.
Wsparcie otrzymają też pacjenci przed lub w trakcie leczenia onkologicznego. W ramach refundacji tzw. onkopłodności finansowane będą m.in. zabiegi: pobrania, mrożenia oraz przechowywania komórek rozrodczych. Skorzystać z tego mogą kobiety do 40 roku życia i mężczyźni w wieku do 45 lat.
Ministerstwo Zdrowia wybrało 58 ośrodków, do których mogą zgłaszać się pacjenci. Kliniki otrzymają na ich leczenie od ponad dwóch do prawie dziesięciu mln zł rocznie publicznych dotacji – wysokość zależy od tego, jak wielu pacjentów dany ośrodek szacuje objąć opieką.
Wprowadzenie refundacji in vitro było jedną z obietnic wyborczych Koalicji Obywatelskiej. W 2022 r. przyłączyła się ona do obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej „Tak dla in vitro”.
„Mówimy o jedynym skutecznym sposobie leczenia niepłodności po latach rządów PiS, kiedy kryzys demograficzny stał się czymś bardzo namacalnym” – tłumaczył to latem 2022 r. w TVN24 lider Platformy Obywatelskiej Donald Tusk.
PO miała już doświadczenie z refundowaniem in vitro. Państwowe wsparcie dla par borykających się z niepłodnością wprowadził w 2013 r. drugi rząd Donalda Tuska (odpowiedzialny był za to ówczesny minister zdrowia Bartosz Arłukowicz). Do 2016 r. przeznaczono na leczenie bezpłodności metodą pozaustrojowego zapłodnienia 245 mln zł, urodziło się ponad 22 tys. dzieci.
Program zakończył minister zdrowia w rządzie PiS Konstanty Radziwiłł, w którego opinii „państwo nie powinno finansować z publicznych pieniędzy rzeczy, wobec których liczni obywatele wyrażają sprzeciw natury etycznej”. Kasując państwowe finansowanie wyjaśnił na antenie TOK FM: „Niepłodność to czubek góry lodowej. To efekt różnego rodzaju sytuacji zdrowotnych. Naszym celem jest powrót do korzeni wiedzy medycznej na ten temat. To nie rewolucja, ale obalenie mitu, że do leczenia niepłodności prowadzi tylko jedna droga na skróty: in vitro”.
W miejsce zamkniętego programu MZ wprowadziło nowy – kompleksowej ochrony zdrowia prokreacyjnego. Jego założeniem było doposażenie szpitali w sprzęt do diagnostyki i leczenia niepłodności. Lekarze specjalizujący się w tej dziedzinie alarmowali, że program nie będzie skuteczny. Pomóc próbowały samorządy, które zaczęły uruchamiać lokalne programy refundacji in vitro dla swoich mieszkańców.
Pod koniec ub. roku ówczesny wiceminister zdrowia Waldemar Kraska w odpowiedzi na interpelację poselską przekazał, że w ciągu sześciu lat funkcjonowania rządowego programu ochrony zdrowia prokreacyjnego udało się potwierdzić niewiele ponad 600 poczęć (w pierwszych latach działania programu ani NFZ ani MZ nie zbierał tych danych).
Zdaniem Marty Górnej, prezeski Stowarzyszenia na rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji „Nasz Bocian”, najskuteczniejszą forma pomocy pacjentom z bezpłodnością byłoby połączenie obu programów – szeroko dostępnej diagnostyki w ramach NFZ i refundacji in vitro. „Można by zastanowić się, czy nie kontynuować programu jako szybkę ścieżkę diagnostyczną i np. umożliwić realizację programu komercyjnym ośrodkom” – zaproponowała podczas jednej z debat poświęconej in vitro w kwietniu br. Dzięki temu pacjenci szybciej przeszliby etap diagnostyki, co w przypadku leczenia niepłodności ma szczególnie duże znaczenie dla powodzenia procedury.
Wprowadzeniu finansowaniu in vitro z budżetu państwa przeciwny był Kościół. Hierarchowie apelowali do prezydenta Andrzeja Dudy, by zawetował ustawę. „Metoda in vitro jest eksperymentowaniem na człowieku, jego swoistą +produkcją+ stanowiącą +formę zawładnięcia życiem ludzkim+” – napisał w grudniu ub. roku w piśmie do prezydenta ówczesny przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Stanisław Gądecki.
Prezydent podpisał ustawę, uzasadniając to „wyzwaniami demograficznymi” Polski. Jednocześnie podkreślił, że zdaje sobie sprawę, że w ocenie części społeczeństwa in vitro „budzi wątpliwości natury etycznej”.
Jednak większość społeczeństwa jest za in vitro – poparcie dla dostępu do tej metody utrzymuje się na poziomie ok. 80 proc.
Niepłodność jest klasyfikowana przez Światową Organizację Zdrowia (WHO) jako choroba cywilizacyjna, którą dotkniętych może być na stałe lub okresowo co najmniej kilkadziesiąt milionów par na świecie.
Szacuje się, że w Polsce może dotyczyć ok. trzech mln osób. Problem niepłodności dotyka 15-20 proc. par w wieku prokreacyjnym. Z tego ok. 35-40 tys. wymaga rocznie leczenia zaawansowanymi technikami wspomaganego rozrodu.
Przyczyny niepłodności są złożone. W ok. 20-30 proc. spowodowana jest czynnikiem męskim (m.in. obniżone parametry nasienia), w 20-35 proc. – czynnikiem żeńskim (m.in. niedrożność jajowodów, zaburzenia jajeczkowania), w 25-40 proc. niepłodność wynika z problemów u obojga partnerów. W 10-20 proc. nie udaje się znaleźć przyczyny.
Metoda in vitro znana jest na świecie od ponad 40 lat. Urodziło się dzięki niej co najmniej 9 mln dzieci, w tym ok. 100 tys. w Polsce – pierwsze przyszło na świat na Uniwersytecie Medycznym w Białymstoku 12 listopada 1987 r.
W Unii Europejskiej obecnie ok. trzech proc. dzieci rodzi się po zapłodnieniu pozaustrojowym. W Polsce to 1,6-2 proc. Lekarze szacują, że refundacja in vitro sprawi, że odsetek ten zwiększy się do 4 proc.